Harry P.O.V.
Ziewam i czuję ogarniający mnie strach. Dzisiaj muszę iść do
Amerykańskiej szkoły. Przełykam ślinę.
Byłem już w kilku szkołach, ale ta jest zupełnie inna. Nikt mnie nie
zna. Ja nikogo nie znam, prócz Tori...
Zastanawiam się, jaki okaże się być ten dzień. To będzie okropne.
Ludzie będą wytykać mnie palcami, bo „mówi z brytyjskim akcentem”. Będą mówić te
wszystkie raniące słowa. Już tęsknię za Holmes Chapel.
Leżę pod kołdrą. Nie wyjdę z tego łóżka. Zostaję w pokoju. Będę tutaj po prostu leżał przez cały dzień.
Leżę pod kołdrą. Nie wyjdę z tego łóżka. Zostaję w pokoju. Będę tutaj po prostu leżał przez cały dzień.
Zamykam oczy i udaję, że śpię. Słyszę, jak ktoś puka do drzwi, a potem otwiera je. Wstrzymuję oddech.
- Harry.
Nie ruszam się i staram zostać tak długo, jak to będzie możliwe.
- Harry, budź się.
Nadal nie ruszam się i po prostu leżę tam, robiąc sztuczne dźwięki
chrapania.
- Styles, wiem, że udajesz, wstawaj. – Tori bierze moją kołdrę i zrzuca
ją ze mnie.
- D-dobry, Tori. – otwieram oczy i mówię z lekką chrypką w głosie.
- Wstawaj.
- Nie. – jęczę.
- Nie każ mi obudzić w sobie łaskotkowego potwora. – mówi. Szybko
odwracam do niej głowę.
- Okej, wstaję.
Śmieje się, a ja wstaję z łóżka. Tori wstrzymuje powietrze i odwraca
wzrok, zakrywając sobie oczy.
- Woooow, wowowowowowowowow,
załóż coś za siebie! Świetnie. Po prostu świetnie. Teraz musimy spalić naszą najlepszą narzutę.
Odwracam się do niej i uśmiecham.
- Nie zauważyłaś tego, kiedy zdjęłaś ze mnie kołdrę...
- Myślałam, że byłeś po prostu bez koszulki! Nie całkiem nago! – mówi, zmuszając
się, aby nie spojrzeć w dół. Chichoczę. – Po prostu ubierz się i zejdź na dół. –
mówi szybko i wybiega z pokoju, zostawiając mnie stojącego nago.
Podchodzę do mojej walizki, wciąż się nie rozpakowałem, i wybieram
ciuchy, które mogę włożyć i zakładam je. Wychodzę z pokoju i wchodzę do
łazienki. Macham głową, poprawiając włosy i myję zęby.
Pryskam się wodą kolońską,
którą kupiłem i dezodorantem. Co? Facet musi dobrze pachnieć. Kończę i udaję
się na dół.
Widzę Tori siedzącą i jedzącą pancakes’y, gryzie i śmieje się z czegoś –
powiedziała „Spongebob”. To trochę dziwne, bo on jest gąbką i ma na imię
Spongebob. To dziwne i ironiczne.
Podchodzę do niej i siadam obok. Patrzy i podsuwa mi talerz pod brodę.
- Jedz. Zrobiłam je dla ciebie, bo to twój pierwszy dzień.
Patrzę na danie i widzę pancake z bitą śmietaną, jako oczy i buzia, a syrop,
jako włosy. Jest też dwoje oczu z jajek sadzonych, a na to „uśmiechnięty” bekon. Śmieję
się i biorę talerz.
- Jesteś bardzo kreatywna, wiesz?
- Dziękuję bardzo! Naprawdę ciężko się starałam! – drwi.
Mrużę oczy i biorę kęsa. Nie jest takie złe... jest pyszne. Obserwuje
moją minę, kiedy jem. Powoli zaczyna pokazywać jej uśmiech.
- Niesamowite, co?
Potrząsam głową w górę i w dół, a ona się uśmiecha.
W końcu kończymy nasze śniadanie i odkładamy talerze. Idzie na górę,
żeby „zrobić sobie włosy i inne rzeczy”. Siadam na kanapie i oglądam resztę
odcinka. Właściwie to nawet zabawne.
Po godzinie (albo naprawdę 30 minutach), Tori schodzi po schodach cała gotowa.
Badam, co ma na sobie i widzę, że jej strój całkowicie się zmienił. Ma na sobie
jasno-niebieską bluzkę, czarne shorty i czarne sandały. Pokręciła lekko włosy oraz pomalowała się błyszczykiem i mascarą.
Odchrząka, zauważając, że się na nią gapię.
- Podoba ci się widok?
Czuję, że się czerwienię i odwracam od niej wzrok.
- O co chodzi z tymi całymi włosami i makijażem? Starasz się komuś
zaimponować? Co się stało z twoimi innymi ciuchami?
Patrzy w dal. Wygląda, jakby starała się coś wymyślić.
- Um, nie. To jest po prostu coś, co dziewczyny robią.
Daję nieprzekonywujący uśmiech. Ona ucieka wzrokiem i zmienia temat.
- Powinniśmy już pójść.
Szybko pisze liścik swojej mamie, która jeszcze śpi. Biorę swoją
torbę, a ona swoją i wychodzimy.
- Musimy tam iść? – pytam, starając się szukać szkoły przed sobą, ale
nic nie widzę. Może dostaniemy się tam autobusem? Albo autostopem?
- Taak, to niedaleko stąd. – odpowiada, patrząc przed siebie.
Rozglądam się, szukając jakichś dzieciaków, które chodzą do szkoły.
Widzę kilka dziewczyn, ale one wyglądają jak pierwszaki. Przechodzimy obok
nich, a one patrzą na mnie, jakbym był szalony. Albo jakbym miał coś na twarzy.
Słyszę, jak trochę piszczą i zaczynają szeptać między sobą.
Zwariuję. Nie lubię ludzi, którzy piszczą. To takie wkurzające. Tori
zauważa to i zaczyna się śmiać. Patrzę na nią i podnoszę jedną brew do góry.
- Myślą, że jesteś gorący, taa. – tłumaczy i marszczy brwi. – Spójrz Haroldzie,
nie wiem co panie w Wielkiej Brytanii myślą, ale tutaj będzie się to zdarzało prawdopodobnie bardzo często. Szczerze, jesteś całkiem gorący.
Patrzę na nią w szoku. Jestem całkiem gorący?
Uśmiecham się.
- Myślisz, że jestem gorący? – patrzę na jej twarz, a ona robi się
czerwona.
- Um, nie.
- Jesteś okropnym kłamcą, Victoria. – mówię. Popycha mnie i patrzy w
dół.
- Przestaaań.
Mój uśmiech blednie kiedy podnoszę wzrok i widzę, że jesteśmy już pod
szkołą. Wow, to było szybkie. Otwieramy ogromne drzwi i widzimy ludzi
zalewających korytarz.
- Jest okej, po prostu staraj się zachowywać normalnie. – Tori zapewnia
mnie.
- Wydaje mi się, że mamy razem dwie lekcję, więc niedługo cię zobaczę. –
odpowiadam.
- Pa Styles. – kiwa głową.
- Pa. – widzę jak odchodzi i gdzieś znika. Toruję sobie drogę przez
tych wszystkich ludzi. Dziewczyny obdarowują mnie dziwnymi spojrzeniami, co
robią też niektórzy kolesie.
Jakaś dziewczyna podchodzi i daje mi karteczkę. Mruga do mnie, po czym odchodzi. Otwieram karteczkę i widzę, że coś jest na niej napisane.
Cześć xxo
Zadzwoń do mnie: 555-5432 (;
Odczuwam wewnątrz lekką dumę. Ona nie była taka zła, szczerze mówiąc.
Idę dalej przez korytarz, zauważając, że to jest obszar ostatnich klas.
Wciąż mam tych samych gapiów i dziwne spojrzenia od ludzi.
- Hej ty! Gorący jesteś! – przypadkowa dziewczyna krzyczy do mnie.
- Słodki. – krzyczą inne dziewczyny.
- Podobają mi się twoje włosy.
- Masz dołeczki!
- Jesteś taki seksowny!!
Uśmiecham się w środku i idę dalej, udając, że nie słyszę tych
komentarzy. Jakiś chłopak podchodzi do mnie i podaje mi rękę.
- Nazywam się Louis Tomlinson. – zauważam, że ma akcent, jak dobrze.
Uśmiecham się i oddaję uścisk.
- Jestem Harry Styles.
- Świetnie. Co masz pierwsze?
- Matmę. To znaczy, matematykę.
- Jesteś Brytyjczykiem. Tak myślałem, kiedy pierwszy raz się odezwałeś.
Ja też jestem. – śmieje się.
Oddycham z ulgą.
- Nie jesteśmy jedyni. Jest nas więcej. – mówi mi.
Więcej ludzi z akcentem? Świetnie!
- Swoją drogą, też mam matmę. – kiwam głową i razem idziemy do klasy.
Pchamy drzwi i wchodzimy do środka. Prowadzi mnie do grupy na tyłach. Siedzą
tam trzy dziewczyny i dwóch chłopaków. – Ludzie, to jest Harry. – Louis przedstawia
mnie.
- Jestem Perrie. – mówi dziewczyna z blond włosami.
- Jestem Eleanor. – mówi inna dziewczyna.
- Jestem Danielle. – odzywa się ostatnia.
- Ja jestem Liam, a to Zayn. – zauważam, że oni wszyscy mają akcent. To
prawdopodobnie ich Louis miał na myśli. Kiwam głową.
- Miło mi was wszystkich poznać. – uśmiechają się i rozmawiają dalej.
Louis mówi mi, abym usiadł obok niego, więc robię to i przysłuchuję ich rozmowie. Myślę,
że nie jest tak źle, jak myślałem. Po prostu być sobą.
____________________________________________________________
Notka od autorki: Wiem! Danielle i Liam zerwali, ale ona nadal jest w grupie przyjaciół. Mam nadzieję, że spodoba wam się rozdział!
Aaaaaa!! <3 Nie wiem jak wy, ale już na początku rozdziału zaczęłam mieść duszności, kiedy wyobraziłam sobie sytuację, w której Harry stoi przede mną niczym święty Turecki. :D zgon na miejscu normalnie. jak sądzicie, dlaczego Tori tak się wystroiła? Z powodu szkoły? :>
PS. Co myślicie o dodawaniu obrazków do rozdziału, jak np. tutaj Harry myjący zęby czy ubiór Tori? Zostawić, czy lepiej jest bez? Komentujcie! :)
Zapraszam również tu: STALKED
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz